Doris

Czy tańczyliście kiedyś na rowerze? Jedliście marakuje łyżeczką? Graliście w kosza bez kosza? Albo przytulaliście się z dziećmi tak, ze z pozycji stojącej znaleźliście się w leżącej? Jeżeli nie, to radze spróbować! Smak życia można poczuć właśnie w takich ulotnych chwilach. Oczywiście w Peru życie smakuje inaczej i dlatego ciągle odkrywam w nim coś nowego.
Na przykład całkiem niedawno, po miesiącu pobytu tutaj, zdałam sobie sprawę, ze przecież jestem w latynoskim kraju (hello). Tak byłam pochłonięta sprawami oratorium, ze zapomniałam, ze mogę jednocześnie poznawać kulturę Ameryki Południowej! Olśnienia doznałam podczas zebrania najwyższych władz miasta z okazji 'Tygodnia Piura', na którym Padre dostał nagrodę za zasługi Bosconii. Tam po raz pierwszy zobaczyłam na żywo profesjonalna marinere! Oczywiście od razu zakochałam się w tym tańcu... Gdy patrzyłam na rozemocjonowane twarze tancerzy, na ten ogień w ruchach, na iskry sypiące się przy uderzeniach bosych stop o podłogę... Na intensywność koloru sukienki tancerki i intensywność emocji, z jakimi tańczyła... Och, najchętniej bym się z nią zamieniła miejscami. I gdyby tylko doba trwała trochę dłużej, to nie darowałabym sobie, żeby wyjeżdżając stad nie umieć tańczyć marinery. Niestety nie trwa:)


No właśnie, oprócz tańca Peruwiańczycy, jak przystało na rodowitych Latynosów, kochają muzykę. Ja i Ania przekonujemy się o tym codziennie, wracając po kolacji do naszego apartamentu. Nie istnieje tu coś takiego jak cisza nocna (niektórzy w Polsce bardzo by się ucieszyli ze ich sąsiedzi, zamiast wkurzać się na głośną muzykę w godzinach nocnych, jeszcze sobie do niej podśpiewują pod nosem). Gorące rytmy latino docierają na ulice z co piątego domu Nowej Esperanzy, a zwłaszcza z tych naprzeciwko naszego pokoju. Także nawet zasypiając nie możemy zapomnieć, ze jesteśmy w Peru.
Jest jeszcze jedna rzecz, na punkcie której ludzie w Peru, a szczególnie Ci płci męskiej, maja świra. Piłka nożna! Zamiłowanie do tego sportu to akurat ogólnoświatowe zjawisko i zrozumiale, ze jak jest mecz Peru/Chile to rozmawia się o tym cały dzień. Ale żeby brat modlił się z dziećmi z oratorium w intencji meczu... To już trzeba naprawdę być Peruwiańczykiem. Nasi kochani bracia nawet nie poszli z tej okazji na nieszpory, bo musieli obejrzeć mecz do końca, a ich pełne przejęcia okrzyki: 'gooooooloool, goooool', 'que haces', 'noooooooo, no puede ser' słychać było chyba w całej dzielnicy.

W Peru robi się rożne dziwne rzeczy. Na przykład bije się brawo Jezusowi i Maryi. Podczas procesji z okazji fiesty Virgen de Rosario, czyli naszej MB Różańcowej, ludzie idąc ulicami slumsów krzyczeli 'Viva Maria!, Viva! Viva Jezus! Viva!'. A po Mszy do tego wiwatowania dołączyli tez gromkie brawa najpierw dla Maryjo, z racji tego ze to w końcu jej święto, a później dla jej Syna i całego kościoła katolickiego. Jakby dodać do tego napisy na moto taxi typu 'Jezus es mi amigo' (Jezus jest moim przyjacielem), albo kapliczki z figura Maryi na środku pokoju gościnnego, to można by naprawdę pomyśleć, ze Peruwiańczycy są przykładnymi katolikami. Z tym akurat rożnie bywa, ale manifestowanie swojej wiary wychodzi im naprawdę dobrze.
Tak wiec, jak to mówi nasze sztandarowe hasło - Peru is different. I jak się okazuje nie tylko Peru, ale pomysły Padre Piotra tez. Jakieś dwa dni temu zadzwonił nasz telefon stacjonarny (o tym ze w ogóle działa dowiedziałyśmy się w tym samym momencie), a tam Padre z wiadomością, ze wszyscy na nas czekają w gospodarstwie i czemu jeszcze nas nie ma, przecież dziś mamy szczepić indyki! My, niedowierzająco zupełnie, poszłyśmy sprawdzić co się dzieje. I zanim zdążyłyśmy pomyśleć, już stałyśmy wśród wrzeszczących i kręcących się pod nogami indyków - Ania ze strzykawka w ręce, a ja z dwoma indykami czekającymi na swoja kolejkę do szczepienia. Padre z niesamowita wprawa łapał po piec indyków na raz, ja trzymałam je za nogi głowami do dołu i podawałam Ani, a Ania dobierając się im do skrzydła, wbijała strzykawkę z dwiema igłami nasączonymi szczepionka. Przeżycia z wieczoru z indykami - bezcenne!

Pomijając indyki, to cały ten peruwiański klimat zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Przywykłam nawet do widoku slumsów, a nasze wyjścia na dzielnice w poszukiwaniu dzieci są moim ulubionym punktem dnia. Chodząc sobie po piasku ze słonymi ciasteczkami w ręce, czuje się prawie tak jakbym szwedala się po polskich betonowych chodnikach z paczka pestek. A ze chodzimy zawsze z jakimiś chłopakami, którzy przeważnie maja jeszcze 'naście' lat, to tym bardziej czuje się jak za czasów liceum, kiedy to w głowie szumiały kawałki PFKi: 'Mamy po dwadzieścia lat, przed nami cały świat, przed nami cały życia szmat, wiec jestem rad z każdego poranka i wieczoru, dawno już dokonałem wyboru...'

0 Responses

Prześlij komentarz