Doris

Kalejdoskop. Różnokolorowa mozaika z maleńkich rombów, kwadracików, kolek, trójkątów, czworoboków i figur, których nie umiem nazwać. Jedna, druga, kolejna i następna. Widok ciągle się zmienia, nie ma czasu żeby dobrze przyjrzeć się jednemu, już musisz oglądać następny. I gdybym miała komuś wyjaśnić, jak wyglądają nasze dni w Bosconii to użyłabym kalejdoskopu właśnie.


Wszystko dlatego, ze dzieje się tyle i to w takim tempie, ze nie ma czasu nawet pomyśleć o jednej rzeczy, bo już trzeba robić następną. Jest dokładnie tak, jak śpiewała Natalia Kukulska w piosence 'W biegu' - 'znowu to samo, znowu biegnę bo coś ciągle każe biec. (...) Znowu nie zdążę, nawet do myśli swych przyzwyczaić się'. Mamy tak wypełniony czas, ze jak już znajdzie się jakaś godzina wolna w ciągu dnia, to tylko wpadamy do naszego apartamentu i wybiegamy w półobrocie. Nawet po kolacji (która kończymy zazwyczaj o 21-szej) nie mamy chwili wytchnienia, bo zawsze jest coś do zrobienia - a to uporządkowanie list dzieci, a to wysprzątanie kaplicy, a to rozmowa z Padre lub zwyczajowe spotkanie z braćmi w sprawie oratorium.

Mi oczywiście bardzo odpowiada taki styl życia, chociaż w takim tempie nie wiem czy wytrzymam do tej 90-tki wywróżonej mi przez kardiologa. Odpowiada tez dlatego, ze głównym powodem naszego braku czas są wyjścia na dzielnice, podczas których staramy się przekonać dzieci zapisane do oratorium, aby znów do niego przychodziły. Za każdym razem wychodzimy oczywiście nie same (to informacja dla wszystkich tych, którzy już maja wizje dwóch białych dziewczyn spacerujących po slumsach). Zazwyczaj chodzi z nami kilku chłopaków, a naszym stałym przewodnikiem jest Jeimy, który właściwie niczym poza tańcem się nie zajmuje. Dzięki temu ma dużo czasu na szukanie razem z nami adresów zaszyfrowanych w sposób, jaki mogli wymyslec tylko Peruwiańczycy, czyli np. San Martin, Mz. G 12, Lote 13. Bo jeżeli ktoś myśli ze adres w Peru znaczy to samo co adres w Polsce to się bardzo myli. W Piura dzielnice są podzielone na sektory, sektory na mansany, czyli tzw. 'kwadraty', kwadraty na loty (cokolwiek to znaczy), a loty mają już nawet numery.

Kalejdoskop to tez dobre określenie nie tylko ze względu na limit czasowy, który mamy ustalony z góry na oglądanie jednej mozaiki, ale także ze względu na różnorodność tych mozaiek. Czasem jednego dnia zdążę się wzruszyć, zezłościć, bardzo się ucieszyć i bardzo zasmucić. Peru jest takie nieprzewidywalne. A Peruwiańczycy jeszcze bardziej.

Jeżeli Albanię nazwalam na swoim poprzednim blogu krajem kontrastów, to Peru nazwałabym krajem nonsensów. Wszystko tutaj jest tak niepojęte, ze czasem wręcz niemożliwe do przyjęcia dla człowieka myślącego po europejsku. Na przykład to, ze w jednym mieście można spotkać ekskluzywne autobusy z video odtwarzaczem przy każdym siedzeniu i kliniki przypominające czasem te z amerykańskich seriali, a kilka kilometrów dalej pustynne osiedla slumsów, w których nawet oddycha się piaskiem, a ludzie żyją w swoich barakach z trzciny, bez wody i prądu. Albo to, ze na skrzyżowaniach aż roi się od policjantek wypisujących mandaty za każde przekroczenie linii stop, nawet o 5 cm, a w dzielnicach o najwyższym stopniu przestępczości (tzw. zonas rojas, jak nasza), nie pojawiają zadni panowie w mundurach.

Im więcej dowiaduję się o tym kraju, tym coraz bardziej rozumiem słowa Mirka z Limy, który stwierdził, ze on już nawet się nie zastanawia, czemu tu coś wygląda tak, a nie inaczej. I do mnie tez powoli dociera, ze nie warto pytać, czemu mleko jest białe.

Mimo wszystko, są rzeczy przyprawiające o zawrót głowy. Bo jak rozmawiam z 13-letnim Romario, który mi mówi podczas oratorium peryferyjnego: 'To Senorita nie wie, ze tutaj jest dużo dziewczyn, które są prostytutkami? W każdym sektorze jest jakiś burdel. Dziewczyny wsiadają do takich dużych samochodów i kilku mężczyzn zawozi je, żeby... no, wie Senorita po co.', to co mam sobie myśleć? Albo jak siedzący obok 5-letni Victor opowiada: 'No jest taki proszek, który zawija się w folie, a później pan po niego przychodzi. A jest nie tylko proszek, bo jeszcze można się kluć w rękę, ale to wtedy szybko można umrzeć.' Albo jak przy kolacji (tego samego dnia) Padre stwierdza, ze boi się spowiadać tych młodych ludzi, bo jak dziewczyna przychodzi i mówi mu, ze tata ją wykorzystuje, a mama o tym wie i nawet się nie odezwie, to co on ma z tym zrobić?

Oczywiście są tez w tej peruwiańskiej rzeczywistości rzeczy, którymi można się zachwycić. Na przykład jak kilku chłopców podejdzie po Mszy do krzyża i do figury Matki Boskiej, żeby ją dotknąć, pocałować swoja rękę, a potem przyłożyć ja do serca. Albo jak mały, wiecznie umorusamy i jedzący codziennie piec porcji jedzenia Cristian stoi podczas Buenas Tardes i modli się z zamkniętymi oczami. Albo jak kobiety wynoszą litrami święconą wodę, żeby dodawać ją posiłków, a starsze panie po to, żeby smarować nią obolałe ciało, wierząc ze ta woda je wyleczy.

Ten cały kręcący się bezustannie kalejdoskop sprawia, ze czasem bardzo tęsknię za polska rzeczywistością. Za polskim (!) sposobem myślenia, za organizacja pracy po polsku, za Msza po polsku, jedzeniem po polsku, nawet za polskimi szarymi ulicami i betonowymi blokami. A najbardziej oczywiście za ludźmi... Za nasza olsztyńską sekta, za cala redakcja Pudelka DziKS, za 'moimi' ludźmi z Grajewa, za wszystkimi z SOM-u... Za Tunbridge Wells tez tęsknię, ale do tego akurat już przywykłam - tak przywykłam, ze mam Was na odległość.

W takim miejscu jak Peru docenia się wiele rzeczy. Takich, które kiedyś miało się na co dzień, a teraz wydają się tak nieosiągalne jak lot na księżyc. Ale dzięki temu człowiek uświadamia sobie, jak bardzo je kocha. :)
0 Responses

Prześlij komentarz