Doris
"FPS - jest moim trudem, czymś co mnie kosztuje nieprzespane noce, ileś pracy, której czasem nie widać. Ale jest tez spełnieniem jakiegoś marzenia, bo jeszcze 10 lat temu nigdy bym nie pomyślał, ze dojdziemy do miejsca, w którym jesteśmy."
Drakka, fragment wywiadu z Mirem - członkiem hip-hopowego składu FPS


No właśnie. Jeszcze kilka dni temu myślałam sobie: "To chyba jakiś żart. Nie miałyśmy od nie wiem kiedy nawet jednego dnia wolnego, święta minęły nam w kuchni i teraz jeszcze Sylwestra przyjdzie nam spędzić z trzema dziadkami przy stole. I właściwie, to po co im Sylwester, skoro szampana pije się tu do kolacji wigilijnej, która je się o północy w akompaniamencie wystrzelanych w niebo petard. To po polsku Nowy Rok już przywitali. Co prawda kolacja z 12-toma daniami tez jest, ale jako tradycja... wielkopiątkowa. Jak zwykle, wszystko na odwrót."
Tak, wizja Sylwestra z dwoma księżmi i bratem (reszta wspólnoty wyjechała do swoich rodzin, albo odeszła na stale) ostatecznie uświadomiła mi, ze jestem na misji i ze moja wolność, co by nie mówić, jest bardzo ograniczona. Oczywiście miałyśmy zaproszenia od naszych animatorów na imprezę w wydaniu peruwiańskim, ale jako wolontariuszki reprezentujące Salezjański Ośrodek Misyjny, a także jako dwie gringi, które zna już prawie cala dzielnica, zadecydowałyśmy ostatecznie, ze lepiej zostać w Bosconii. Tak żeby schować się przed oczami Wielkiego Brata, który ma swoich ludzi wszędzie.

Zostałyśmy w Bosconii. Ugotowałyśmy kolacje. Poszłyśmy na Mszę Sylwestrową. Wypiłyśmy gorącą czekoladę ze wspólnotą. O północy wyszłyśmy pooglądać fajerwerki i palące się munieki, czyli kukły symbolizujące Stary Rok z głowami najbardziej nielubianych osób. Cos jak nasze marzanny, tylko Sylwestrowe i w męskiej wersji. Później mogłyśmy pozwolić sobie na nocne rozmowy w zaciszu naszego pokoju i na film, którego i tak nie obejrzałyśmy do końca, bo nie starczyło już sil.
Ale wiecie co... Mimo wszystko to był jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny Sylwester. Bo spędziłam go w Peru. Spędziłam go w otoczeniu ludzi, którzy stali się dla mnie bliscy, chociaż wcale tego nie zauważyłam. Dopiero stojąc na tej wieczornej Mszy i obserwując uśmiechające się twarze mijających mnie osób, zrozumiałam, ze warto było tu przyjechać. Poczułam wreszcie na 100% po co tu jestem. I jedyne, co przechodziło mi przez gardło patrząc na Krzyż, to słowo dziękuję. Dziękuję, ze tu jestem.

Nowy Rok jest więc dla mnie przełomem. Przełomem w moim nastawieniu, w sposobie myślenia o mojej misji. Bo po tych trudnych chwilach, które w ostatnim czasie wpływały na mnie tak demotywujaco, zrozumiałam wreszcie, ze co by się nie działo, to spełnia się marzenie mojego życia. I to nie jedno. Kurde Doris, jak to możliwe, ze do tej pory nie wstawałaś rano z łózka i nie krzyczałaś, ze dziękujesz Mu za wszystko, co masz. Przecież ten rok przyniósł Ci więcej szczęścia, niż normalny człowiek byłby w stanie udźwignąć. A Ty się wkurzasz, ze już nie jest tak cudownie, bo misje to więcej straconych nerwów, więcej ciężkiej pracy, której nie widać i więcej poświecenia, niż myślałaś.
Dlaczego warto było tu przyjechać? Właśnie dla takich chwil, w których czujesz, ze życie nie przecieka Ci przez palce. Ze masz 23 lata i czujesz się spełniona. Siedzisz na krawężniku razem z całą ekipą pomagającą w roznoszeniu ulotek po dzielnicy, słuchasz peruwiańskiego hip-hopu na przemian z Loną i Paktofoniką i myślisz sobie, ze właśnie łapiesz chwile ulotne jak ulotka. Poznajesz Artura Szczęcha, który jest Twoim guru (Artur założył razem ze swoją peruwiańską zoną dom dla 20-tu chłopców ulicy), a teraz przychodzi jak gdyby nigdy nic do Bosconii i rozmawia z Tobą jak ze współtowarzyszką misyjnej doli. Jeździsz sobie po slumsach busem z wizerunkiem Marii Wspomożycielki na szybie i robisz, razem z siedzącą za kierownica Ania, większe zamieszanie niż umieszczone na gorze głośniki wykrzykujące jak zdarta płyta: "Sol Bosco 2012, alegra tus tardes". Całujesz podbiegające zewsząd dzieci z "Twojego" sektora szóstego i czujesz, ze już zostawiłaś tu kawałek swojego serca.

2 Responses
  1. Wczułam się, przypomniałam sobie, no i popłakałam się.
    Trzymaj się dzielnie, czytaj Łk 17,7-10, dziękuj i ciesz się.
    A ponadto ucałuj Lideczkę (śpiewa czasem Hej sokoły?) i Magally, pozdrów Artura i w ogóle wszyyystkich:)


  2. aaa jeszcze polecam (wiem, że to proste nie jest, ale wierzcie, do tej pory nie byłyście jeszcze prawdziwie zmęczone;)) wypocząć przed rozpoczęciem vacaciones utiles i powierzyć je Bogu i nie demotywować się tym, że On działa po swojemu, bo działa cuda!


Prześlij komentarz