cze
02
Jadę znów
ekskluzywnym autobusem. Mijam półpustynne bezdrożna i przypominam sobie moment,
w którym widziałam je po raz pierwszy. Tylko ze wtedy jechałam po drugiej
stronie ulicy, w przeciwna stronę... Teraz nie potrafię oddać swoich uczuć. Mam
serce rozdarte na pół, a w głowie migawki ostatnich momentów w Bosconii,
ostatnich pożegnań, twarze dzieci zanoszących się od płaczu...
Próbuję skupić
się na puszczanym właśnie filmie, wyrwać z głowy te wszystkie myśli,
wspomnienia, zostawić za sobą te twarze, uśmiechy, uściski, łzy... Biorę do
reki listy od dwóch moich najbardziej nieznośnych uczniów, płaczę i śmieję się
na zmianę. Jean Piere przeprasza i dziękuje mi 7 razy za wszystko i za to, ze
pomogłam mu się zmienić. Jose pisze, ze ma nadzieje, ze Bóg pomoże mu zachowywać
się dobrze, a nie tak jak wcześniej.
Ten dzień... To
chyba najgorszy dzień w moim życiu. Te wszystkie pożegnania z ludźmi, których
nie zobaczysz już pewnie nigdy... Ta oblegająca cie 50-tka dzieci, te wszystkie
zapłakane dziewczynki... Te wszystkie listy, kartki, prezenty, wręczane w
ostatniej chwili przed wyjazdem. Jadira i Nayelly, które trzeba było zabrać
siłą, bo nie chciały się mnie pościć... Razem z tymi odrywającymi się ode mnie
rekami i rozluźniającym się powoli szczelnym uściskiem, moje serce rozrywało
się na pól...
Już w środę,
podczas pożegnalnego "show", które przygotowały nam dzieci, łzami
wylewanymi przeze mnie, Anie i wszystkie dziewczynki można było podlać pól
ogrodu. Tak naprawdę było całkiem śmiesznie, bo moi chłopcy z secundarii
przygotowali skecz, w którym pokazali normalny dzień w estudio dirigido.
Śmiałam się tak, ze aż bolały mnie policzki. Ale to właśnie w tym dniu wszyscy
zdali sobie sprawę, ze naprawdę wyjeżdżamy. Dlatego wystarczyło kilka łez
wzruszenia żeby wywołać lawinę słonych kropel spływających po twarzach
wszystkich przedstawicielek płci żeńskiej... W tych dniach najbardziej
powszechnym zdaniem wypowiadanym z ust dzieci było "Señorita, no se vaya,
por favor", czyli "Señorita nie wyjeżdża, prosimy".
Dzieci towarzyszyły
nam do samego samochodu, którym wyjeżdżałyśmy z Bosconii, a do którego było tak
ciężko wsiąść. Animatorzy i kilkoro dzieci przyjechało nawet na dworzec. Z
wielkim transparentem, na którym już nie wiem nawet co było napisane, bo łzy
zepsuły mi ostrość widzenia...
Prześlij komentarz