Doris
Jadę znów ekskluzywnym autobusem. Mijam półpustynne bezdrożna i przypominam sobie moment, w którym widziałam je po raz pierwszy. Tylko ze wtedy jechałam po drugiej stronie ulicy, w przeciwna stronę... Teraz nie potrafię oddać swoich uczuć. Mam serce rozdarte na pół, a w głowie migawki ostatnich momentów w Bosconii, ostatnich pożegnań, twarze dzieci zanoszących się od płaczu...

Próbuję skupić się na puszczanym właśnie filmie, wyrwać z głowy te wszystkie myśli, wspomnienia, zostawić za sobą te twarze, uśmiechy, uściski, łzy... Biorę do reki listy od dwóch moich najbardziej nieznośnych uczniów, płaczę i śmieję się na zmianę. Jean Piere przeprasza i dziękuje mi 7 razy za wszystko i za to, ze pomogłam mu się zmienić. Jose pisze, ze ma nadzieje, ze Bóg pomoże mu zachowywać się dobrze, a nie tak jak wcześniej.

Ten dzień... To chyba najgorszy dzień w moim życiu. Te wszystkie pożegnania z ludźmi, których nie zobaczysz już pewnie nigdy... Ta oblegająca cie 50-tka dzieci, te wszystkie zapłakane dziewczynki... Te wszystkie listy, kartki, prezenty, wręczane w ostatniej chwili przed wyjazdem. Jadira i Nayelly, które trzeba było zabrać siłą, bo nie chciały się mnie pościć... Razem z tymi odrywającymi się ode mnie rekami i rozluźniającym się powoli szczelnym uściskiem, moje serce rozrywało się na pól...
 
Już w środę, podczas pożegnalnego "show", które przygotowały nam dzieci, łzami wylewanymi przeze mnie, Anie i wszystkie dziewczynki można było podlać pól ogrodu. Tak naprawdę było całkiem śmiesznie, bo moi chłopcy z secundarii przygotowali skecz, w którym pokazali normalny dzień w estudio dirigido. Śmiałam się tak, ze aż bolały mnie policzki. Ale to właśnie w tym dniu wszyscy zdali sobie sprawę, ze naprawdę wyjeżdżamy. Dlatego wystarczyło kilka łez wzruszenia żeby wywołać lawinę słonych kropel spływających po twarzach wszystkich przedstawicielek płci żeńskiej... W tych dniach najbardziej powszechnym zdaniem wypowiadanym z ust dzieci było "Señorita, no se vaya, por favor", czyli "Señorita nie wyjeżdża, prosimy".

Dzieci towarzyszyły nam do samego samochodu, którym wyjeżdżałyśmy z Bosconii, a do którego było tak ciężko wsiąść. Animatorzy i kilkoro dzieci przyjechało nawet na dworzec. Z wielkim transparentem, na którym już nie wiem nawet co było napisane, bo łzy zepsuły mi ostrość widzenia...
0 Responses

Prześlij komentarz