Doris

"Uśmiech bywa aktem męstwa, smutek to słabość i postawa zbyt wygodna. Być radosnym i dobrym, kiedy świat jest smutny i zły, to dopiero odwaga" — Małgorzata Musierowicz

Niektórzy po ostatnim poście prosili o coś bardziej optymistycznego. Rzeczywiście wydawało by się ze pośród slumsów nie ma nic optymistycznego. A jednak... W dzielnicy Nueva Esperanza (co tłumaczy się Nowa Nadzieja, ciekawa nazwa zważywszy na to, ze obszar ten ma 10 sektorów, z czego wszystkie to slumsy) jest takie magiczne miejsce, które nazywa się Bosconia. 

 W Bosconii wszędzie jest zielono, kwitną różowe i czerwone kwiaty, rosną rozłożyste palmy z wielkimi kokosami, drzewa limonkowe i tutejsze rośliny ozdobne, których nazw nie sposób spamiętać, a czasem nawet powtórzyć. Padre Piotr, salezjanin, który jest dyrektorem w Bosconii od 4 lat, mówi, ze to wszystko po to, by dzieci przychodząc tu, oddychały innym powietrzem - dosłownie i w przenośni. I rzeczywiście to 'inne powietrze' czuje się gdy tylko przekroczy się bramę Bosconii. 

W Bosconii dzieci są szczęśliwe, bo maja huśtawki, zjeżdżalnie, boiska, baseny, piłki i skakanki. Mają miejsce do odrabiania lekcji i ludzi, którzy poświęcają im swój czas. Mogą razem z rówieśnikami bawić się, modlić, odrabiać pracę domowa, jeść wspólny posiłek i pic refresco. Ponieważ wokół nie ma nic poza brudem, kurzem, śmieciami, obskurnymi domami i propagandowymi napisami na murach, Bosconia wydaje się być rajskim ogrodem, który jest dostępny tylko dla małych wybrańców z karnetami za 3 sole. 

Ja i Ania mamy wielkie szczęście, ze trafiłyśmy do takiej placówki misyjnej i ze opiekuje się nami taki człowiek jak Padre Piotr. Bosconia to nie tylko boiska, salki dla dzieci i pomieszczenie mieszkalne dla wspólnoty. Oprócz oratorium, do którego przychodzą dzieci z primario (tutejszej podstawówki) i secundario (coś a'la polskie gimnazjum) starsi chłopcy uczą się zawodu w warsztacie mechanicznym, produkcji blachy, stolarki i pracy w gospodarstwie. Gospodarstwo jest wielkie i hoduje się w nim niezliczona ilość świń, indyków i kur oraz krowy i króliki. Kobiety w soboty przychodzą na warsztaty z rękodzieła - robią biżuterię, szyją, wyszywają i szydełkują.

Wszystko to nie tylko do nabycia umiejętności, ale tez po to, żeby przynosiło dochody. Są to niewielkie sumy w porównaniu z pieniędzmi, jakie są potrzebne na utrzymanie całej Bosconii, dlatego Padre Piotr nieustannie musi wymyślać nowe sposoby na pozyskanie funduszy. Cała ta praca nad Bosconią tak pochłania Padre Piotra, ze śpi tylko kilka godzin na dobę. Padre oprócz tego ze jest dyrektorem, ekonomem, zarządcą i księgowym w jednym, chodzi wieczorami po całej Bosconii i przestawia 'podlewaczki' z jednego miejsca na drugie, żeby równomiernie lały wodę na trawę, bo nikt inny podczas nieobecności ogrodników się tym nie zainteresuje. Ale jak mówi Padre 'Ktoś może mówić ze jestem szalony, ale to ja się będę przed Bogiem rozliczał z tego, co zrobiłem w życiu'. Dlatego, nawet gdy codziennie musi wysłuchiwać, ze znów spóźnił się na kolację i jest cały mokry, dalej robi swoje.

Padre to niesamowity człowiek. Zresztą tak jak każdy misjonarz. Dba o całą Bosconię jak o swój własny dom i razem z Bosconia oddaje do użytku całego siebie. Wszystko, co robi, robi dla tych ludzi tutaj, żeby mieli coś swojego, coś z czego mogą być dumni. Buduje kaplice, zmienia nagłośnienie, wstawia nowe dachy. W niedziele odprawia piec Mszy Świętych w rożnych miejscach w slumsach, chociaż wcale nie musi. Cały czas chce, żeby jeszcze więcej i więcej dzieci przychodziło do Oratorium, bo, jak ciągle powtarza - nie przejmują go te dzieci, które już znają Bosconię, ale setki tych, które zostają w slumsach. 

Ja i Ania miałyśmy już kilka dni na tak zwane 'rozpoznanie terenu' i dzięki temu wiemy, jak to wszystko tutaj funkcjonuje. Pierwszego dnia poznałyśmy się chyba ze wszystkimi pracownikami - nauczycielami, sekretarkami, kucharkami, paniami przygotowującymi śpiewy, ogrodnikami, pracownikami biblioteki, instruktorami... Wszyscy chcieli nas poznać i przywitali nas tak, jak wita się członka rodziny z dalekiego kraju. Dzięki temu rzeczywiście poczułyśmy się tutaj jak w rodzinie i ta atmosfera pomaga nam przystosować się do tutejszej rzeczywistości. Ludzie tutaj są bardzo serdeczni i otwarci. Dzieci od samego początku się do nas przytulały, przybiegały zapytać jak mamy na imię, skąd jesteśmy i na ile zostaniemy w Peru. Dziewczynki zawsze pytają czy farbujemy włosy, dlaczego mamy niebieskie oczy i czy jesteśmy siostrami. Chłopcy z kolei pytają jakiej muzyki słuchamy i czy Polska ma swoją drużynę piłkarską. 

Powoli tez wdrażamy się w życie w Bosconii i swoje obowiązki. Na razie od poniedziałku do piątku od 8. 30 do 11.30 oraz od 14.30 do 17.30 razem z animatorami pomagamy dzieciom odrabiać lekcje. Ania przeważnie zajmuje się urwisami z primario, a ja uczniami z 4 i 5 secundario. Szczególnie ciekawie jest, jak trzeba wytłumaczyć dzieciom coś skomplikowanego po hiszpańsku, np. powstawanie kwasów i zasad albo obliczenie kilku niewiadomych z równania. Ja za wszelkie ułamki, równania i rachunki prawdopodobieństwa nawet nie biorę, dlatego dzieci przychodzą do mnie z angielskim. Niesamowite jest to, ze jak tłumaczę jednemu chłopcu jak poprawnie przeczytać tekst, zaraz obok niego siada kolejnych trzech i wszyscy razem powtarzają po kolei wyrazy, mimo ze to nie ich praca domowa. Gdy już w końcu któryś z nich wymówi 'such', 'they' albo 'we' (okazuje się, ze dla peruwiańskich dzieci to wcale nie takie proste) to sprawia im to taka satysfakcje (a mi tym bardziej), ze czasem nawet nie spieszy im się tak bardzo do grania w piłkę.

Tak wiec najwięcej radości przynosi nam praca z dziećmi, które wszędzie są tak samo cudowne, niezależnie od tego, czy mieszkają w slumsach, blokowiskach czy w bogatej dzielnicy. Wszystkie potrzebują miłości, uwagi i troski. I wszystkie z jeszcze większą siłą się za to odwdzięczają. Namalowaniem graffiti na przykład:)


1 Response
  1. a my się wczoraj za was na adoracji modliliśmy :) pozdrowienia z ciągle słonecznej ale z każdym dniem chłodniejszej Polski.


Prześlij komentarz