Doris

Przechodząc przez oratorium i mijając klasy ozdobione przez nas w gwiazdki i choinki, siedząc przy obiedzie i oglądając świąteczne ozdoby w jadalni, można by było pomyśleć ze świąteczny nastrój zawitał już kilka dni temu do Bosconii. Ale ja za każdym razem jak wchodzę do kaplicy i patrze na choinkę, to zastanawiam się, czy ona rzeczywiście jest znakiem, ze już niedługo Boże Narodzenie, czy tylko mi się wydaje? Patrzę się na nią, jakbym widziała ja pierwszy raz w życiu. I chyba wcale nie chce, żeby tam stała. Bo ten grudzień nie będzie taki jak inne. I dlatego po raz pierwszy, a może drugi w życiu, nie spieszy mi się do Świąt.

To nie będą moje pierwsze święta spędzone na skypie. Bo jak się ma rodziców i braci za granicą, a ukochaną babcię w Polsce, to czasem zdarza się tak, ze nie wszyscy siedzą przy jednym stole w wigilijny wieczór. Ale chyba sam dom przystrojony świątecznymi świecidełkami, ze stroikiem na stole i opłatkiem schowanym w szafce, sprawia ze czuje się magię świat. Tutaj nie jest to takie oczywiste. Bo zamiast makowca piecze się panetony, zamiast suszonych grzybów i kapusty przygotowuje się indyka, a zamiast barszczu na stole wyląduje pewnie sok z papai albo chicha. Zamiast opłatka jest gorąca czekolada. Zamiast śniegu piasek. Zamiast mrozu gorące słońce. Zamiast ukochanych twarzy rodziny, twarze braci ze wspólnoty. Jedyne co się nie zmienia to miłość. Miłość, która rodzi się w nas razem z tym małym Dzieciątkiem, które przychodzi na świat.

Mikołaj tez jest inny. Bo się nazywa Papa Noel i musi obdarować nie tylko rodzinę i przyjaciół, ale tez wszystkie dzieci i młodzież, która w Bosconii znalazła swój drugi dom. Z tej okazji organizuje się Wielki Bazar, a także Chocolatade dla dzieci i świąteczne spotkanie dla animatorów. Wielki Bazar w tym roku był połączony z Dniem Oratoriów. Dlatego było to naprawdę wielkie przedsięwzięcie, nie tylko z nazwy. Od 2 po południu schodziły się dzieci ze wszystkich oratoriów - oratorium codziennego (estudio dirigido), oratorium sobotniego (oratorio festivo) i oratorium niedzielnego, czyli z czterech oratoriów peryferyjnych - Bartolome Garelli, Ceferino Namuncura, Marii Auxiliadory i Marii Romero. Każde oratorium miało swój transparent, który oczywiście wcześniej trzeba było przygotować i oznaczało swoje dzieci wstążeczką w swoim kolorze. Dzieci najpierw brały udział w gymkanie, czyli zawodach z podziałem na grupy, w której każda grupa w tym samym czasie wykonuje inne zadanie i później się wymieniają. Wszystko odbywało się w takim pośpiechu, ze nikt nie zdążył nawet ogłosić, która grupa wygrała, bo już trzeba było ustawiać dzieci do bazaru. Każde dziecko miało swój czek, a na nim ilość "boscow", czyli salezjańskiej waluty, w której można było zrobić zakupy na bazarze. Te, które w ciągu roku przychodziły codziennie, miały największe pole do popisu, bo boski zdobywało się za obecność w oratorium.
Ja, całkiem przypadkiem znalazłam się w grupie animatorów, którzy obsługiwali dzieci w trakcie bazaru. Dlatego cale popołudnie biegałam z notesem i pytałam swoich małych klientów - czy chcą 12 marakuji za 5 boscow, czy może 6 mango w tej samej cenie, czy wolą 25 śliwek czy 25 limonek za 3 boski, a może spódnicę za 10 boscow albo kurtkę za 25. Gdy już wszystkie dzieci zostały obsłużone i wyszły ze swoimi naśladowanymi skrzynkami z Bosconii, animatorzy w nagrodę mogli wziąć sobie co chcieli i mieli na to 7 minut. Wiec wyobraźcie sobie co się działo. Około trzydziestu młodych ludzi rzuciło się na owoce, płatki śniadaniowe i ubrania, biorąc co popadnie i przerzucając do worków, skrzynek, reklamówek i siatek. Im lepiej ktoś był zaopatrzony tym więcej rzeczy mógł zgarnąć.
Dzień Oratoriów był chyba moim najdłuższym dniem w Bosconii. Rano trzeba było udekorować oratorium, w ciągu dnia przygotować Wielki Bazar, po południu wpuścić trzysetke dzieci, przyczepić każdemu identyfikator, uformować w grupy, przeprowadzić dynamiki i zabawy. Później rozdzielić refresco i ciasteczka i zaprowadzić na ostatni punkt programu - czyli bazar. Organizacja wszystkiego przyprawiła wielu osobom więcej siwych włosów na głowie, ale czego się nie zrobi dla uśmiechu choćby jednego dziecka, a co dopiero trzysetki. 

1 Response
  1. Anonimowy Says:

    Dorotko, przeczytałam twojego bloga i nadziwić się nie mogę ile w tobie siły i chęci do działania drzemie. Życzę powodzenia i wytrwałości, no i czekam na nowe posty ;)


Prześlij komentarz