Doris
Amazońskie Hawajki i katoliccy szamani

Jeszcze parę miesięcy temu, gdyby ktoś mi powiedział, ze będę w dżungli, to postukałabym się w głowę i popatrzyła z politowaniem na owego delikwenta. Ja, która panicznie bałam się malarii i nie cierpiałam wszelkiego robactwa miałabym z własnej woli pojechać do dżungli?  A teraz - ubieram kalosze, długie spodnie, kapelusz, biorę aparat i spaceruję po zabłoconych drogach San Lorenzo.
Im dalej od "nieco ucywilizowanego" placu głównego, tym bardziej ma się wrażenie, ze świat się tutaj zatrzymał. Gdyby nie ludzie ubrani "po europejsku", wszystko wyglądałoby jak wycięte z czasów sprzed Kolumba. Te ich domy kryte strzecha, lodki wystrugane z grubego pnia, kobiety noszące dzieci w chuście i piorące w rzece, kury biegające po podwórkach...

To wszystko jest takie fascynujące. To, ze mogę sobie spacerować brzegiem dorzecza Amazonii. Ze stąpam po rdzawo-czerwonej, a nie czarnej ziemi. Ze mijam po drodze ludzi o czekoladowych twarzach - z wydatnymi ustami, płaskim nosem i oczami w kształcie migdałków. Ze przy każdym z domków o liściastym zadaszeniu stoi drewniana peke-peke  z małym owalnym wiosłem. Ze dziewczynki noszą na głowach kosze z owocami wyglądającymi jak fasolka szparagowa, a chłopcy dźwigają cale gałęzie zielonych bananów. 
Do tego te niesamowite historie opowiadane przez księdza Diego z Ekwadoru (to ten misjonarz z żyłką zamiast gumki do włosów) i innych "tutejszych", które ciągle chodzą mi po głowie... O tym, jak odwiedzać indiańskie społeczności, żeby nie przywitało cie dwudziestu mężczyzn z napiętymi lukami, o tajemniczej roślinie ahuayasca, po której ma się wizje przeszłości i przyszłości. O samotnie podróżujących Indiankach, z którymi nie można rozmawiać . O zabijaniu szamanów albo białych turystów, którzy nie chcieli pokazać paszportów, wiec uznano ich za pelacaras - ludożerców spadających na Ziemie razem z gwiazdami.
O samych tylko plemionach żyjących z departamencie Loreto można by słuchać i słuchać. Kandozi, Quechua, Achual, Wampis, Sharpa, Awayun, Chayahuita, Shiwilo... Każde z nich ma swoje tradycje, zwyczaje, przesądy, swój język, styl bycia i sposób na przetrwanie. Oczywiście nie żyją już tak, jak ich przodkowie. Jako mówi ksiądz Roman - nie zastaniesz ich codziennie tańczących wokół ogniska, a pióropusze zakładają tylko od święta. Żyją co prawda dwa plemiona, gdzieś przy granicy z Brazylią, które do tej nie porzuciły stylu życia sprzed setek lat. Należący do niech Indianie dosłownie uciekają przed cywilizacją. Gdy ktoś namierzy ich osadę, zmieniają miejsce zamieszkania. To o nich pisał Cejrowski w jednej ze swoich książek. 
My nawet nie marzyłyśmy o tym, żeby dotrzeć do dzikich plemion z wymalowanymi twarzami i zatrutymi strzałami przewieszonymi przez ramie, ale udało się nam spotkać kilku Indian z plemienia Kandozi. Kobiety szczególnie rzucają się w oczy, bo maja grube czarne długie włosy z obciętą na prosto grzywka a'la Kleopatra i kwieciste sukienki o wszystkich kolorach tęczy. Wyglądem przypominają raczej Hawajki, ale są zdecydowanie bardziej otyłe. Gdy się uśmiechają, prezentują się tak pięknie jak kwiaty na ich sukienkach. I chyba o tym wiedza, bo nawet ruszają się tak, jakby były stworzone tylko do podziwiania. 
Kandozi i większość plemion żyjących w Amazonii to "ucywilizowani" Indianie.  Cześć z nich przyjęła religie katolicka, dlatego ich wioski  są celem wypraw misjonarzy pracujących w dżungli. W departamencie Loreto, każdy z nich ma wydzielony obszar. Ksiądz Diego na przykład, aby dotrzeć do swojej parafii, musi płynąc kilka dni lodka, a potem przedrzeć się piechota przez dżunglę, co z reguły zajmuje mu 8 dni. Ksiądz Józek z kolei, aby odwiedzić lokalne wspólnoty udaje się w trzytygodniowe wyprawy, pływając od wioski do wioski. 
Po miesięcznym jedzeniu konserw z chęcią wraca do San Lorenzo, gdzie co jakiś czas organizowane są kursy dla animatorów. W każdej katolickiej społeczności w dżungli jest animator, który w zastępstwie księdza ewangelizuje, przygotowuje do sakramentów, odprawia Liturgię Słowa. W indiańskiej hierarchii animator znaczy tyle, co dawny szaman. Indianie wierzą bowiem, ze dopóki człowiek nie jest ochrzczony, mieszka w nim diabeł. Chrzest stal się wiec czymś w rodzaju magicznego obrzędu, który wypędza złe duchy. A ze do Chrztu przygotowuje animator, nie można mu odmówić iście szamańskiej profesji. 

0 Responses

Prześlij komentarz